Jestem po lekturze tej książki i muszę przyznać, że zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Sama Suki Kim jest amerykańską dziennikarką, ale pochodzi z Korei Południowej. Podając się za misjonarkę, została nauczycielką w szkole wyższej w Korei Północnej, do której mieli tylko dostęp synowie elit Północnej Korei.
Książka utwierdziła mnie w przekonaniu, że zaprowadzenie jakichkolwiek zmian w Korei Północnej to ogromne wyzwanie dla świata. Jeśli mamy problem z przekonaniem krajów Bliskiego Wschodu do demokracji, to tam od razu demokracja jest na straconej pozycji. Cała historia odczarowała również moją wizję Korei Południowej, która nie jest aż tak gościnna i z pewnością krainą mlekiem i miodem płynącą również nie jest.
Czytał ktoś?