Wątek: "Zabójcze Rymy" - powieść  (Przeczytany 2791 razy)

Tomasz Deyn

  • Milczek
  • Wiadomości: 2
  • Proszę o opinie na temat pierwszego rozdziału
"Zabójcze Rymy" - powieść
« dnia: Kwietnia 18, 2021, 11:15 »
„ZABÓJCZE RYMY”

 

1

 

W dzisiejszych czasach, śmierć jakiegoś rapera to nic niezwykłego. Gdy jednak najsłynniejszy raper w Polsce ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, to jest to news na pierwsze strony gazet.

Idąc do szkoły, w zimny styczniowy poranek, Marcin Załęski ksywa Mazet, myślał tylko o zbliżającym się sprawdzianie z matematyki. Nie miał pojęcia, że śmierć Szelesta, będzie wynikiem zdarzeń, których bieg zaczął się właśnie dzisiaj, w Płocku, dnia siódmego stycznia 2019 roku a on będzie w ich centrum.

Jedyną rzeczą, jaka chodziła mu teraz po głowie, było kompletne nieprzygotowanie do klasówki i świadomość tego, że dostanie jedynkę. Nie było, co do tego najmniejszych wątpliwości. Zamiast się uczyć, spędził cały poprzedni dzień, na słuchaniu najnowszych kawałków, jakie wyszły z wytwórni Next Records, i pisaniu swoich zwrotek.

Gdyby miał odpowiednie warunki do nauki, to może i podjąłby próbę opanowania zadań z geometrii. Nie było na to jednak najmniejszych szans, przez pijańskie wybryki dwójki pozostałych domowników.

Już od kilku dni, jego matka i braciak, nie przestawali pić. Co chwila wszczynali jakieś pijackie kłótnie i gdy tylko trochę wytrzeźwieli, jedno z nich udawało się do Żabki, po kolejne browary. W ten sposób, nie wychodzili z cugu, i odgłosy awantur, milkły dopiero, gdy Darek i Marta, padali wreszcie, nie mogąc już dłużej utrzymać puszki w ręku.

Marcin mógł, zostać w szkole po lekcjach i uczyć się w bibliotece, ale nie miał na to ochoty. Nie chciał, żeby inne dzieciaki, szydziły z niego. Już nieraz dostawał wrzuty, za to, że siedzi sam w bibliotece, gdy inni idą do domu. Czasami jednak, wybierał tę opcję, gdy wiedział, że Darek i Marta, zaprosili znajomych z dzielnicy na długą popijawę i nawet słuchawki na uszach, nie powstrzymają odgłosów pijackich awantur.

Dzieciaki ze szkoły drwiły też czasami z jego starych ubrań i mizernego wyglądu. Marcin był blady i chudy i wyglądał na niedożywionego. Miał też krótkie blond włosy i brązowe oczy, i mierzył około 1,75cm. Marcin byłby idealną ofiarą dla wszystkich tych, którzy uwielbiali się znęcać nad innymi, gdyby nie jego głęboki i poważny głos, i umiejętność posługiwania się językiem polskim. Marcin prawie zawsze potrafił znaleźć jakąś ciętą ripostę na zaczepkę skierowaną w swoją stronę. Połączenie jego głosu i słownej inteligencji, było znane w szkole na tyle, że nikt raczej nie szydził z niego indywidualnie. Docinki przychodziły najczęściej z grup, gdzie uczniowie czuli się najbezpieczniej.

Mimo tego, że nauczyciele zdawali sobie sprawę z tego, z jakimi problemami, Marcin mierzy się w szkole i poza nią, to nawet niektórzy z nich, ulegali klasowej atmosferze przyzwolenia na szyderę, i nie omieszkali żartować z niego.

Najgorsza pod tym względem, była nauczycielka matematyki, Jadwiga Bielecka. Marcin już od pierwszej klasy, wiedział, że Jadzia, jak ją wszyscy nazywali, bardzo go nie lubi. To właśnie ona, najczęściej dogryzała Marcinowi. Jadzia miała pięćdziesiąt kilka lat, dużą głowę opartą na niskim i chudym ciele, zawsze potargane, rude włosy i duże okulary, które poprawiała, co chwila. Nie miała żadnych dzieci i nikt nie wiedział nawet, czy kiedykolwiek była zamężna.

Marcin poczuł już od pierwszej lekcji, że emanuje z niej chłód. Znajdowało to też swoje odbicie w sposobie, w jaki prowadziła lekcje. Wymagała całkowitej ciszy i potrafiła postawić jedynkę, za najmniejsze nawet przewinienie, takie jak np. odezwanie się bez pozwolenia, albo kwestionowanie jej umiejętności lub sposobu prowadzenia zajęć. 

Dlatego Marcin nie lubił uczęszczać na matematykę. Często z niej uciekał, wiedząc, że matka i tak nie przejmuje się jego obecnością w szkole.

Mimo przeciwności, Marcin zamierzał zostać w liceum do końca, zdać maturę i zacząć potem karierę muzyczną w hip-hopie. Wiedział, że potrzebuje Planu B gdyby kariera muzyczna nie wypaliła. Wiedział też o tym jeden z jego idoli, Ice Cube, który studiował rysunek architektoniczny, w razie niepowodzenia projektu N.W.A.

Marcin zatrzymał się za rogiem szkoły i popatrzył w kierunku liceum. Zacisnął wargę i myślał nad czymś intensywnie. W końcu wyciągnął Samsung Avila, jeden z najtańszych telefonów dostępnych na rynku, i wybrał numer.

Już po drugim sygnale usłyszał siema.

- Siema  Stachu, jak tam ? – odpowiedział.

- Spoko Marcin, a u ciebie?

Marcin w przeciwieństwie do wielu innych raperów używał swojego prawdziwego imienia a nie ksywy, w gadkach z ziomkami. Chociaż wszyscy znali jego ksywę, nie chciał, żeby ludzie zwracali się do niego per Mazet. Wolał zachować tą ksywę do momentu gdy osiągnie coś w rapie i będzie mógł umieścić ją na okładce płyty albo przy klipie na YouTubie, który będzie miał zadowalającą liczbę wyświetleń. Za poważnie traktował rap, żeby szastać swoim alter ego w postaci ksywy, nie mając żadnego sukcesu na koncie.

- Jakoś leci. Jesteś w drodze do szkoły?

- Hmmm... powiedzmy tak, rozmyśliłem się. Nie idę na razie, potem zobaczymy.

- Mata?

- Aha. A ty?

- Też.

- To chyba myślimy o tym samym.

- No raczej. Przecież wiesz co będzie. Uczyłeś się coś?

- Nic. Cały dzień słuchałem wczoraj nowej muzy.

- To prawie tak jak ja. Napisałem do tego parę zwrotek. Udało mi się pomimo hałasu w chacie.

- Czyli oboje nic nie umiemy. To co, cały dzień czy tylko mata?

- Raczej tylko mata, ale to się okaże. Gdzie teraz jesteś?

- Nawet z domu nie wyszedłem. Starzy jeszcze nie wrócili z roboty. Mam jeszcze jakieś pięć godzin bez nich. Oboje poszli na nockę, na dwunastkę i wrócą około południa.

W telefonie zapadła cisza a Marcin otworzył szeroko oczy.

- To co, może…?

- Pewnie. Wpadaj do mnie na razie. Nagramy jakiś materiał a później rozkminimy co zrobić.

- No dobra. To idę na autobus i będę u ciebie za jakieś dwadzieścia minut.

- Spoko. To ja się ogarnę w tym czasie. Postaram się znaleźć jakiś podkład na nagrywkę. To do zoba, elo, trzymaj się.

- Spoko, trzym się. Za niedługo będę. Nara.

- Nara.

Marcin schował telefon do kieszeni i poszedł w stronę przystanku autobusowego.

Stanisław Dobrzyński, a w zasadzie Stachu, bo nikt nie używał jego pełnego imienia, miał w swoim mieszkaniu mikrofon, na którym nagrywali swoje amatorskie utwory. Wspólna pasja do hip-hopu, sprawiły, że Stachu i Marcin stali się kumplami od pierwszej klasy liceum. Stachu był o pół głowy wyższy od Marcina, i był też bardziej masywny. Wyglądał na typowego dzika, który lubi melanż, siłkę, i nie patyczkuje się, jeśli chodzi o rozwiązywanie zatargów. Wszyscy w szkole wiedzieli też, że Stachu naprawdę dobrze się bije. Dlatego nikt raczej nie szukał z nim zwady.

Stachu też chciał wejść w biznes muzyczny i nie miał problemów z nieśmiałością, ani z tym, żeby zarapować na spontanie przed publiką. Mimo to, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że, to Marcin jest lepszym raperem. Czasami, gdy spotykali się w domu i rapowali, poziom tekstów Marcina i ich wykonanie, sprawiały, że Stacha przechodziły ciarki. Rap Marcina sprawiał, że człowiek odnajdywał w nim swoje myśli i emocje. Znajomi mówili mu wielokrotnie, że powinien wystąpić w klubie Yellow End, który organizował bitwy freestylowe i koncerty hip-hopowe. On jednak koncentrował się tylko na nagrywkach domowych. Mówił, że na występy live, przyjdzie jeszcze czas. Sam jednak nie wiedział, kiedy to się stanie.

Marcin miał problem z tremą, która zawsze go zjadała przed występami. Rapował bez problemu, tylko wtedy, gdy nie widział wielkiego tłumu przed sobą i mógł się całkowicie skoncentrować na tekście i słowach. Starał się walczyć z tym, bo hip-hop to była rzecz, na której zależało mu najbardziej na świecie. Na razie jednak bezskutecznie.

Marcin wysiadł z autobusu po kilkunastu minutach i skierował się w stronę bloku Stacha. Powtarzał w myślach szesnastki, które wczoraj napisał.

Wjechał na ósme piętro i zapukał do mieszkania numer dziewięć.

- Siema, Marcin co tam? – powiedział Stachu, otwierając drzwi mieszkania.

- Dobrze, jakoś leci.

- To dawaj, wchodź. Zapraszam na salony.

Marcin wszedł do środka.

- Twoich starych na pewno nie będzie do dwunastej? – zapytał siadając na kanapie w pokoju Stacha.

- Na bank. Gdyby coś się miało zmienić, to na pewno by dali znać. Napisaliby smsa albo zadzwonili. Zawsze tak robią.

- To spoko. Znaczy, że mamy parę godzin na nagrywkę.

- Luuz ziomek. Nie ma co się spinać. Najpierw pokażę ci parę nowych kawałków, jakie wczoraj odkryłem. Musimy się najpierw trochę rozgrzać, wczuć w muzykę a potem poleci jak z płatka. Zobaczysz, będzie dobrze.

- Mam nadzieję. Muszę zobaczyć jak te zwrotki wypadną pod beat. Właśnie, znalazłeś jakiś beat, do którego będziemy nagrywać?

- EEEE... nie. Zapomniałem.

- Daj kompa, trzeba znaleźć jakiś podkład na youtubie.

Stachu podał laptopa Marcinowi, który zaczął przeglądać kanały z hip-hopowymi podkładami. Stachu siedział w tym czasie na komórce i zapomniał już o kawałkach, jakie miał pokazać Marcinowi. Podtykał ją, co chwila Marcinowi pod twarz, każąc oceniać zdjęcia różnych dziewczyn z Instagrama i Facebooka.

Marcin spoglądał szybko i wracał do przesłuchiwania podkładów. Bardzo mu zależało, żeby dzisiaj nagrać, choć dwie szesnastki. Po kilku minutach znalazł odpowiedni kawałek. Marcin zdjął słuchawki i puścił podkład przez głośnik.

- Co myślisz o nim?

- EE spoko chyba... chwila, chwila – odparł Stachu. – Poczekaj, właśnie piszę z jedną laską. Pięć minut i nagrywamy, jeszcze chwila.

- Ok... dobra...

Stachu naciskał ekran telefonu z szybkością karabinu maszynowego.

Marcin postawił laptopa na szafce, wstał z kanapy i zaczął po cichu rapować swoje zwrotki. Zamknął oczy i dał się porwać swojemu flow. W tym momencie był tylko on rymy. Wszedł w swoją strefę i zapomniał, że jest u Stacha. Słowa zawładnęły jego ciałem i umysłem, i nawijał bez problemu, mając pełną świadomość swoich umiejętności, i władzy nad słowami.  Udało mu się zarapować zwrotki bez jednego zająknięcia.

- Słuchaj, nie będziesz miał nic przeciwko jak zacznę bez ciebie? Mogę podłączyć kompa pod mikrofon? – zapytał Stacha, który cały czas szczerzył się do telefonu i pisał wiadomości.

- Nie, nie, śmiało, ruszaj. Mi tu jeszcze chwilę zejdzie. Ona jest ostro na mnie napalona. Może uda mi się ją nakręcić, żeby do niej wpaść wieczorem. Nagram po tobie, nie ma sprawy. Jedziesz.

Marcin podszedł do mikrofonu ulokowanego w rogu pokoju. Położył laptopa na biurku i założył słuchawki na uszy. Potem włączył program do nagrywania. Wsłuchiwał się w beat przez kilka minut i gdy wreszcie wyczuł odpowiedni moment, nacisnął przycisk REC i wyrzucił z siebie pierwsze wersy szesnastki. Udało mu się zarapować tylko kilka pierwszych linijek.

Poczuł dotyk na ramieniu i otworzył oczy. Stachu stał obok niego i pokazywał mu, żeby zdjął słuchawki.

- Zmiana planów. Ojciec przed chwilą do mnie dzwonił. Właśnie jedzie z pracy.  Zwolnili ich dzisiaj wcześniej do domu. Coś nie działa na instalacji i nie ma sensu, żeby siedzieli tam jeszcze parę godzin. Musimy spadać – wyrzucił z siebie szybko Stachu.

Marcin stał przez chwilę jak sparaliżowany. Trzymał w rękach słuchawki a jego twarz wyrażała zaskoczenie.

- Wiem, że wyszła lipa, ale co ci poradzę. Miało go nie być do dwunastej. Nie bój się, jeszcze nie raz zerwiemy się z lekcji. Nagramy twoją zwrotkę, obiecuję ci to. Ale teraz naprawdę musimy już iść. Ojciec mówił, że jest przy Żabce za rogiem. Będzie tu, za góra, pięć minut.

Marcin położył słuchawki na biurku i zamknął laptopa. Potem wziął swój plecak i kurtkę. Zaklął pod nosem w międzyczasie i wyszedł na korytarz.

- To, co teraz będziemy robić? Nie możemy pojawić się jeszcze w szkole. Za duże ryzyko – powiedział Marcin szybko schodząc w dół po schodach z ósmego piętra.

- O to się nie bój. Coś się wymyśli. W zasadzie to już wymyśliłem – powiedział Stachu, uśmiechając się tajemniczo i klepiąc się po kieszeni. – Będzie dobrze, zobaczysz.

 

Tomasz Deyn

  • Milczek
  • Wiadomości: 2
  • Proszę o opinie na temat pierwszego rozdziału
Proszę o opinie co według was należy dopracować i wszystkie krytyczne uwagi
« Odpowiedź #1 dnia: Kwietnia 24, 2021, 09:07 »
2

Po wyjściu z klatki, skierowali się w stronę przystanku autobusowego. Autobus numer 19 właśnie podjeżdżał na przystanek.
- Biegniemy – rzucił Stachu.
Udało im się do niego wskoczyć, na sekundę przed zamknięciem drzwi. Stachu odetchnął głęboko i padł ciężko na krzesełko.
- Widzisz tam tę postać wychodzącą z Żabki? – powiedział wskazując palcem - To mój ojciec. Nawet z tak daleka go rozpoznam. Udało nam się w ostatniej chwili. Jakby zobaczył, że jestem w domu i znowu zrywam się z lekcji, to urządziłby mi niezłą awanturę. Matka na pewno też by się przyłączyła
- Przynajmniej tobą ktoś się przejmuje.
Stachu nic nie odpowiedział na komentarz Marcina.
- To… co teraz? Mówiłeś, że masz jakiś pomysł na to gdzie mamy iść? – zagaił Marcin.
- Tak mam, ale od razu ci mówię, że udało mi się też umówić z Zuzą.
- Z Zuzą?
- To ta laska, z którą gadałem na Instagramie.  Powiedziała, że mogę wpaść do niej koło drugiej. A wiesz chyba, co to oznacza...
Figlarny uśmiech przemknął przez twarz Stacha.
- To oznacza, że zostawisz mnie dla laski dopiero za kilka godzin. Teraz mamy ósmą czterdzieści siedem. Co chcesz robić w tym czasie?
- To zależy od tego czy też zrywasz się ze wszystkich lekcji. Dla mnie będzie lepiej urwać się z całego dnia. Wtedy łatwiej będzie się wytłumaczyć z nieobecności. Jeśli zacznę kręcić, że musiałem urwać się tylko z jednej lekcji, bo na przykład bolał mnie brzuch, to starzy nie uwierzą.
- Zaraz, zaraz. Przecież twój ojciec zaraz będzie w domu i zobaczy, że cię nie ma. Jak się wytłumaczysz z tego?
- Powiem, że poszliśmy z chłopakami na mecz na hali, bo zostaliśmy wyzwani przez drużynę z technikum. Mój ojciec traktuje sport jak religię i na bank przyklepie mi zwolnienie. Matka nie będzie chętna, ale w końcu ją przekona.
- Dobra to, co teraz proponujesz robić, do spotkania z Zuzą? – zapytał Marcin.
- Moglibyśmy pójść na skarpę i skopcić co nieco... Wiesz, mam przy sobie trochę dobrej mary jane – tutaj Stachu poklepał się po kieszeni - a potem poszlibyśmy do galerii, poszwędać się po sklepach i skorzystać z darmowego wi-fi w Maku. No i oczywiście obczaić jakieś fajne laski. Wchodzisz w to?
Marcin nie miał w planach zrywania się z całego dnia ze szkoły. Chciał tylko ominąć matę i wrócić na kolejne zajęcia. Po krótkim namyśle, uznał jednak, że też może zerwać się z całego dnia. Nie miał nigdy problemów z powodu nieobecności. Matka zawsze podpisywała jego usprawiedliwienia, bez pytania się, co podpisuje. Wystarczyło, że Marcin zrobił zakupy, w lodówce było jedzenie i browary, wtedy wszystko było dla niej w porządku.
Marcin ryzykował mniej niż Stachu zrywając się z lekcji, ponieważ jego rodzinie nie zależało, żeby poszedł na dobre studia i miał porządną karierę. Rodzina Stacha bardzo naciskała na niego, żeby skupił się na szkole, chodził na wszystkie zajęcia i wybrał dziedzinę, w której będzie się specjalizował. Stachu miał talent do sportu, w szczególności do pływania, i wszyscy radzili mu, żeby poszedł w tym kierunku. On jednak nie zamierzał zostać zawodowym pływakiem ani trenerem, bo miał inne plany. Chciał wejść w biznes muzyczny i zostać managerem, albo mieć wytwórnię płytową, jeśli jego własny rap nie odniesie sukcesu. Tak jak Marcin, zamierzał zdać maturę i iść później swoją własną drogą, ale na razie nie mówił o tym rodzicom.
- To co, jak będzie? Widzę, ze też masz ochotę się skopcić. Wiem, że tego chcesz – zapytał ponownie Stachu poruszając brwiami w górę i w dół.
Marcin mrugnął tylko w odpowiedzi i Stachu już wiedział, że ma towarzysza do blanta.
- Dobra tylko pośpieszmy się. Jest zima, styczeń i mimo tego, że lubię chodzić na skarpę to wolę to robić w lato. Teraz jest zimno i zdecydowanie za dużo śniegu.
Marcin spojrzał się na oszronioną szybę autobusu.
- Nie możemy zajarać gdzieś w mieście, w jakiejś bramie? Wczoraj była ostra burza i czytałem dzisiaj rano w necie, że podobno pioruny strzelały w skarpę i ziemia się obsunęła miejscami. Dlatego nie wiem czy jaranie na skarpie to dobry pomysł – dodał jeszcze Marcin.
- Weź wyluzuj ziomek. Nic się nie stanie. Gdyby było jakieś zagrożenie, to na pewno napisaliby w tym samym artykule, o zakazie chodzenia na skarpę. Napisali tak?
- Nie, nic takiego nie wspomnieli.
 - No właśnie. Czyli można chodzić na skarpę i to zrobimy, bo ja jeszcze nigdy nie jarałem tam, w temperaturze minus dziesięć stopni. O to właśnie chodzi ziomek, że będziemy robili coś po raz pierwszy. Może już nigdy nie będziemy mogli zjarać się w zimę? Trzeba korzystać z okazji i urozmaicać to nasze szare życie. No i pomyśl jak będzie wyglądało moja relacja na instagramie. Wszyscy w szkole jutro, będą nam zazdrościć takiego tripa.
- Tylko żebyśmy nie skończyli jak Łukasz… zapomniałem jego nazwiska. Wiesz, o kogo mi chodzi?
- Wiem, wiem. Mieszkam w Płocku i musiałem słyszeć tę legendę przynajmniej kilkanaście razy w swoim życiu. Nic nam nie będzie. Jest spokojny dzień a żaden z nas raczej nie jest psychicznie chory, nie?!
Marcin uśmiechnął się szeroko. Styl bycia Stacha i jego ciągłe przypierdalanie się niby na żarty, może trochę na serio, mogłoby wkurzyć kogoś innego, ale on wiedział, że zawsze może na niego liczyć.  Dlatego puszczał docinki mimo uszu.
- Nikt oprócz ciebie… - powiedział z przekąsem, ale Stachu też nie wziął tego do siebie. – Ale tak na marginesie, to czasami zastanawiałem się, jak to się stało, że Łukasz… już wiem Kownacki się nazywał… zniknął bez śladu. Podobno wszystkie kamery monitoringu na skarpie, przepaliły się wtedy równocześnie. Trochę to dziwne. No i porzucony samochód na skraju skarpy a w nim jakieś dziwne symbole. Ta sprawa nie została wyjaśniona, mimo tego, że minęło prawie dziesięć lat. Widziałem o niej nawet reportaż w TVN`ie.
- Nie interesuje mnie jakiś kolo, który miał nasrane we łbie. Miał za dużo hajsu, pewnie lubił sobie poćpać mocne dragi, to mózg mu się zlasował. Tak to jest czasami jak nie szanujesz tego, co masz. Jak dla mnie to czy żyje, czy umarł, nie ma najmniejszego znaczenia. Kolejny dzieciak z bogatej rodziny, który stracił wszystko przez to, że miał za dobrze – odparł Stachu w swoim bezkompromisowym stylu.
Marcin wiedział, że nie ma sensu ciągnąć tego wątku. Stachu miał totalnie wyjebane na sprawę zniknięcia Łukasza.
 - Tylko od razu ci mówię, zaraz po zjarce, idziemy do galerii. Mam dosyć zimna na dzisiaj a dzień dopiero się zaczął.
- Spoko. Przecież też nie zamierzam tam tkwić przez cały dzień. Zjaramy się i idziemy tam od razu. Obiecuję ci to.
Stachu poklepał Marcina po plecach, upewniając go, co do swoich zamiarów.
Przez resztę drogi rozmawiali o muzyce i o szkole. Po kilkunastu minutach wysiedli na przystanku w centrum i udali się ulicą Tumską w stronę skarpy.
Skarpa i jej okolice były siedzibą władców Polski, w czasach średniowiecznych. Płock był wtedy stolicą, przez prawie sześćdziesiąt lat. Do dzisiaj na skarpie znajdowała się też bazylika katedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, najcenniejszy zabytek Płocka. Ale cała ta historyczna otoczka, nie miała dla Stacha i Marcina znaczenia. Dla nich najważniejsza była miejscówka. 
Za zamkiem książąt mazowieckich ulokowanym naprzeciwko katedry, znajdowały się schody, które prowadziły nad Wisłę. Po kilku partiach schodów, ścieżka odbijała w lewo prowadząc na miejscówkę odwiedzaną, przez niezliczone zastępy płockiej młodzieży. Miejscówka była po prostu wydeptanym kawałkiem ziemi na skarpie. Wielu młodych płocczan zaczynało tutaj swoją przygodę z alkoholem albo innymi używkami. To było idealne miejsce żeby się napić albo zajarać na świeżym powietrzu, ponieważ z góry, poprzez drzewa, nie było widać nikogo znajdującego się na dole. Wiele osób kierowało wtedy swoje pierwsze kroki do – jak to niektórzy nazywali – najlepszego, darmowego baru na świeżym powietrzu. Dla młodego człowieka, który jeszcze nie śmierdzi groszem, różnica w cenie browara ze sklepu i z baru, przemawiała za tym, żeby spożyć coś najpierw na skarpie i dopiero wtedy kierować się do prawdziwego baru.
Droga prowadząca do miejscówki ze schodów, zakręcała w bok i trzeba było specjalnie wejść na ścieżkę, żeby zobaczyć, kto tam się znajduje. Zwłaszcza w czasie sezonu letniego, grupy młodzieży czuły się na miejscówce bezpiecznie, ponieważ żadna kamera monitoringu tam nie sięgała.
W zimie, widoczność była dużo większa, ale Stachu i Marcin się tym nie przejmowali. Był zimny styczniowy poranek i największym zagrożeniem według nich, byli żule wyłudzający hajs na tanie wina. Policja, też nie była tam często spotykana o tej porze roku. Najwięcej psów kręciło się na skarpie w letnie weekendy, gdy płocka młodzież ruszała tłumnie na miasto. Stachu i Marcin wiele razy udawali się na skarpę w lato, ze znajomymi. Dzisiaj jednak miała to być ich pierwsza zjarka w zimę.
- Tylko się nie poślizgnij – rzucił Stachu do Marcina, gdy schodzili schodami, prowadzącymi na miejscówkę.
- Nie bój się. Znam ten teren jak własną kieszeń – odpowiedział Marcin przytrzymując się poręczy.
Po kilku partiach schodów skręcili w lewo. Stachu przyśpieszył i pierwszy dotarł na miejscówkę.
- No dawaj. Co ty wyrabiasz, no chodź! – Stachu popędził Marcina, który lawirował między zamarzniętymi taflami śniegu.
- Weź wyluzuj. Nie chcę się wywalić – odparł Marcin, uważnie stawiając kroki.
Udało mu się dostać na miejscówkę bez żadnego potknięcia. Marcin i Stachu ustali obaj przy krawędzi miejscówki i spojrzeli się na zamarzniętą, rozciągającą się szeroko w dole, Wisłę.
- Dobry widok nie?! – powiedział Stachu wyciągając telefon z kieszeni.
- Jest dobrze, przyznaję. Tylko żebyś nie zamierzał tu kręcić całego filmu na twoją relację na Insta. Dawaj tego blanta i spadamy. Jest zajebiście zimno.
- Już, spoko, trzymaj.
Stachu wyciągnął blanta z kieszeni i podpalił końcówkę. Podał blanta Marcinowi po zaciągnięciu się trzema buchami. Zawsze, gdy mieli mało sprzętu stosowali tę technikę, żeby wypalić po równo. W powietrzu wokół rozniósł się wyraźny zapach marihuany.
- Dobry towar. Skąd go masz? – zapytał Marcin.
- Dostałem to od ziomka z Warszawy. Mówił, że oryginalnie staff jest z Holandii. Oczywiście, mogła to być ściema, ale mam to gdzieś. Najważniejsze, że sprzęt klepie, tylko to się liczy.
- Rzeczywiście, jest mocny, to czuć.
Marcin pociągnął trzy kolejne buchy i oddał blanta Stachowi.
- Mówiłem, że będzie zajebiście, nie? Zobacz tę panoramę. Powiedz mi, czy kiedykolwiek widziałeś ją z tej perspektywy? W sensie, zjarany i w zimę? A zamiast tego siedziałbyś teraz na macie i wpatrywał się w pustą kartkę przed sobą.
Marcin popatrzył się na Wisłę i skarpę, rozciągającą się w dole. Cała pokryta była białym puchem. Nigdzie nie było widać ludzi ani poruszających się samochodów. Powietrze było w tym momencie nieruchome i dym z blanta unosił się spokojnie nad nimi. Mimo tego dojmujący ziąb był odczuwalny nawet przez grubą kurtkę.
- Hehehe – wyrzucił z siebie Marcin. – Ale się zajebałem, teraz to czuję.
- Hihihi – dotrzucił Stachu. – No tak, jest bomba, na bank. A nasi koledzy siedzą teraz i piszą sprawdzian z maty. Nie wiedzą, co tracą.
- To się jeszcze okaże czy nie obróci się to przeciwko nam. Przecież my też będziemy musieli napisać tą klasówkę. Jadzia nam – a w szczególności mi – na pewno tego nie odpuści.
- Zgadza się. Ale będziesz miał za to, więcej czasu na naukę. Zresztą zawsze możemy zapytać resztę klasy, co było na sprawdzianie i właśnie tego się nauczyć.
- Nie no Stachu, na bank nie da nam tego samego, co na poprzedniej klasówce. Zresztą, ta jędza dowali nam specjalnie coś takiego, że nasze mózgi zwiną się w niemożliwy do rozplątania supeł, gdy będziemy chcieli rozwiązać jej zadania.
- Luuz ziomek. Damy radę. Najwyżej napiszemy jeszcze jedną poprawkę. Coś się wymyśli. A teraz weź jeszcze parę buchów i skończmy tego blancika.
Marcin wciągnął ostatnie kilka buchów w swoje płuca i wystrzelił, końcówkę blanta przed siebie.
- A teraz myślę, żeby... schowaj się!!!
Stachu pociągnął Marcina w dół i cofnął się za konar drzewa.
- Co jest? Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany Marcin.
- Chyba widziałem kogoś patrzącego się na nas z góry.
- Policja?
- Nie wiem, może. Lepiej jak przykiramy się tutaj zamiast stać tam, gdzie nas widać.
- Nie masz już nic przy sobie już żadnego jarania?
- Miałem tylko jednego blanta. Mimo to, nie chcę, żeby nas powinęli. Moi starzy się wkurwią jak policja przywiezie mnie do domu. Lepiej nie ryzykować, bo spotkanie z Zuzą mi umknie. Żebyś widział, jakie zdjęcia mi podesłała... człowieku.
- Nie interesuje mnie twoja Zuza, interesuje mnie, co teraz robimy!. Też nie mam ochoty na spotkanie z mendami.
Obaj spojrzeli się w górę skarpy. Nikogo nie było tam widać. Ich oddechy materializowały się momentalnie w postaci pary.
- Nikogo tam nie ma. Jesteś pewien, że kogoś widziałeś? – powiedział z wyrzutem Marcin.
- Znaczy... wydawało mi się, że ktoś cofał się od barierki.
- Znaczy, nie jesteś pewien?
- Wiesz... – Stachu uśmiechnął się głupio – raczej jestem pewien, ale nie na sto procent.
- Albo jesteś pewien albo nie jesteś, proste. Nie ma nic pomiędzy. Pewnie sobie coś wkręciłeś przez jaranie.
- Spokojnie, ziomek. Nie mówię, że widziałem kogoś na bank. Ale lepiej chuchać na zimne.
- Kurwa, jaki farmazon. Nie będziemy tak siedzieć na mrozie, bo ty sobie coś wkręciłeś. Zaraz mi dupsko odmarźnie.
- Dobra, dobra, spokojnie. Posiedźmy jeszcze kilka minut dla pewności. Jak nikogo tam nie będzie to wychodzimy.
- Ty zawsze masz pomysły. Dlaczego dałem się na to namówić?
- Nie pierdol. Sam chciałaś się zjarać i uniknąć maty.
- Ech... nie ważne. Teraz chcę tylko dostać się do galerii. Tam przynajmniej jest ciepło.
- Spoko. Zaraz tam pójdziemy. Jeszcze tylko chwila, żeby się upewnić, że nikogo tam nie ma.
Spoglądali w górę, szukając jakichkolwiek oznak ludzkiej aktywności. Nikt ani nic, nie poruszyło się przy barierkach.
- Dobra, to co, idziemy? – zapytał Marcin po kilku minutach kucania za konarem.
- Bez kitu, musiałem sobie coś wkręcić. Tam nikogo nie ma. To chyba ten sprzęt, mocny jest. Ziomek miał rację, chodźmy.
Powstali z przykucu i otrzepali się ze śniegu, który spadł na nich z gałęzi.
- Następnym razem jak przystanę na twój plan, to zajeb mi z liścia. Nie poczekaj, sam sobie zajebię. Pamiętaj o tym – rzucił Marcin oschle w kierunku Stacha. Marcin ruszył do przodu i skierował się w stronę schodów.
- Spoko, za parę lat to obaj będziemy się z tego śmiali. A, że miałem przejściową paranoję po sprzęcie to zdarza się nawet największym raperom. Poczytaj sobie o Lil Waynie i o innych, co ganja robiła im z mózgu. Wtedy to się zdziwisz – powiedział Stachu.
W pewnym momencie, po przejściu zaledwie kilku kroków, Marcin zatrzymał się nagle. Stachu wpadł na niego i wyrzucił z siebie wyraźnie poirytowany: „Co jest, dlaczego się zatrzymałeś?”
- Nie miałeś paranoi. Idą do nas – odparł Marcin.
Stachu potrzebował chwili, aby przeprocesować tą informację. Jego zjarany mózg, ciężko trybił w tym momencie. Dopiero po chwili dotarło do niego, co się dzieje. Zobaczył dwie postacie, wynurzające się zza zakrętu ścieżki. Oboje mieli czarne mundury. Policja.
Instynkt, impuls, kop adrenaliny... sam nie wiedział jak to nazwać, co się następnie stało. Marcin obrócił się i skoczył w dół skarpy. Stachu podążył za nim.