Zdarza mi się odłożyć książkę nieprzeczytaną. Zazwyczaj istnieje ku temu kilka powodów: kiepski styl autora, brak wyrazistych postaci, mozolnie ciągnąca się fabuła lub klimat, który po prostu mi nie odpowiada. Zwykle jeśli rezygnuję z czytania jakiejś książki, wszystkie te czynniki występują na raz.
Do niedokończonych przeze mnie należą:
– „W imię miłości” i „Głos serca” Jodi Picout. O ile druga już na samym początku mnie znużyła, o tyle w przypadku pierwszej odczułam pewien przesyt stylistyką, jaką posługuje się autorka, do tego fabuła mnie nie zaciekawiła;
– „Atlas chmur”. Mnogość stylów zastosowanych przez autora w końcu mnie przytłoczyła;
– „Drzewo migdałowe” – wielkie rozczarowanie, zamiast wspaniałej powieści o odkupieniu otrzymałam napisane kiepskim stylem amerykańskie czytadło z papierowymi postaciami;
– „Śnieg”. Do niej chyba jeszcze kiedyś wrócę, bo „Dziwna myśl w mej głowie” Pamuka przypadła mi go gustu, więc może „Śnieg” też wreszcie docenię.
– „Gra Endera”. Wierzę osobom, które twierdzą, że to dobra powieść, ale chyba daleka od moich literackich upodobań.
– „Samotność bogów” – nudna o nie wiadomo o czym.
– „Achaja”. Ktoś poradził mi, żebym od tego zaczęła przygodę z fantasy. Trzymajcie się od tego z daleka, życzliwie Wam radzę, to przykład książki bardzo, bardzo złej zarówno pod względem formy, jak i treści.
Pewnie jeszcze coś by się znalazło, ale teraz sobie nie przypominam.